Noce i dnie polarne, zorze, przenikliwe zimno, bezkresne przestrzenie, a czasem samotność. Tak wyglądają misje wysunięte najdalej na północ. Codzienność w takich okolicznościach bywa trudna, ale misjonarze chcą nieść Chrystusa wszędzie – relacjonuje Michał Jóźwiak.
Arktyka to tereny dzisiejszej Kanady Północnej, Alaski (USA), Islandii, Grenlandii (Dania), Norwegii Północnej i Północnej Rosji. Są zamieszkiwane przez rdzennych mieszkańców: Inuitów (Eskimosów), Lapończyków, Czukczów i Nieńców. Od wielu lat są wśród nich polscy misjonarze, w tym oblaci. Magdalena Maliszewska, ks. Szymon Czuwara i o. Daniel Szwarc OMI żyją na tere-nach północnych. Rytm ich codzienności uzależniony jest od szczególnych warunków atmosferycznych. Magdalena Maliszewska od sześciu lat jest misjonarką świecką, która pracuje w diecezji Churchill-Hudson Bay na północy Kanady. Prowadzi katechezę. Pracuje z Inuitami.
– Żyjemy na pustyni lodowej. To, o której godzinie wstaję zależy od pory roku. Zimą śpię nawet do 10, a latem wstaję około 6:30. Nauczyłam się tego od miejscowych. W pierwszym roku próbowałam walczyć o to, by mieć regularny sen (osiem godzin) – tak, jak zostałam tego nauczona. Okazało się, że jest to błędne, bo zimą osiem godzin snu to za mało, a latem za dużo. Latem Inuici potrafią spać po cztery godziny, a zimą mogą sobie pozwolić na dwunastogodzinny sen – opowiada Magda. – Praca misyjna musi być podporządkowana warunkom pogodowym. Zimą jest bardzo zimno, temperatury sięgają do –60°C, jest ciemno, a ludzie, kiedy nad ranem temperatury są najniższe, zaczynają funkcjonować później i często nie wychodzą z do-mów. Moja wioska znajduje się pod kołem podbiegunowym, więc mam słońce nad horyzontem każdego dnia w roku. Jednak słońce, które zimą jest tuż nad linią horyzontu przez dwie godziny dziennie, daje zupełnie inne światło i ciepło, niż kiedy jest wysoko. Bywa że jest tak jasno, że nie trzeba używać światła w domu – relacjonuje misjonarka.
– Po przebudzeniu się idę do kaplicy na „posiedzenie z Bogiem”. Milczę albo czytam Pismo Święte. Zdarza mi się pisać – kontynuuje. Misja, w której pracuje Magda jest otwarta od 11 do 21. Od wtorku do piątku o 15.30 przychodzą dzieci na różnego rodzaju aktywności. Około 17 jest wspólna modlitwa, a później ulubione przekąski miejscowych, czyli kanapki z masłem orzechowym i dżemem. Codziennie o 19 wioska spotyka się na różańcu, a jak przyjeżdża ksiądz to odprawia mszę świętą. Co drugi dzień o 19 przychodzi grupka młodzieży. Po modlitwie zostają na jakiś czas, aby porozmawiać o Bogu, rozważać Pismo Święte. – Czasami przeprowadzam coś w rodzaju pogadanek psychologicznych albo zapraszam starszych, by po-kazali młodym, jak uszyć rękawiczki z foki lub przekazali inne tradycje. Oglądamy filmy albo robimy katolickie karaoke. Inuici uwielbiają śpiewać, chociaż strasznie fałszują – opowiada z uśmiechem Magda.
Ciemność to wyzwanie
Ksiądz Szymon Czuwara pracuje na Alasce (USA). Diecezja Fairbanks, na terenie której mieszka, jest trzy-krotnie większa od Polski. – Najczęściej wstaję około godziny 7. Może trochę wstyd się przyznać, ale dzień zaczynam od kawy – opowiada z uśmiechem ks. Szymon. Podkreśla, że całą siłę do pracy misyjnej bierze z modlitwy i budowania osobistej relacji z Bogiem. – Chyba nigdy w kapłańskim życiu nie miałem tyle czasu na modlitwę co tutaj. Codziennie rano staram się rozważać Pismo Święte i adorować Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wszystko po to, aby mieć kontakt ze źródłem, z którego czerpię siłę do codziennej ewangelizacji – dodaje. – Mam pod opieką dwa małe kościoły, które dzieli odległość 109 mil, czyli jak z Lublina do Warszawy. W jednym z nich spędzam większość czasu i tu odprawiam codziennie w południe mszę świętą, na którą przychodzi kilka osób. Po południu i wieczorami mamy rożne nabożeństwa, spotkania. Dom parafialny to stary powojskowy barak. Do najbliższego marketu mam ponad 100 km. W moim miasteczku jest zaledwie jeden sklep, nad którym ostatnio zawalił się dach pod ciężarem śniegu i z zakupami jest kłopot – mówi ks. Czuwara.
– Każda wioska ma szkołę, pocztę, czasem przychodnię, ale najczęściej bez lekarza, co najwyżej z jakimś paramedykiem. Zazwyczaj jest też lotnisko, a właściwie żwirowy pas startowy, lepiej lub gorzej utrzymany, bez żadnej dodatkowej infrastruktury. Życie nie toczy się wedle zegarka. Rytm wyznaczają tu przyloty i odloty małych samolocików ogłaszane przez lokalne CB radio. Kiedy takie wydarzenie ma miejsce, to zainteresowani pędzą w kierunku oddalonego zwykle od wioski lotniska na quadach – dodaje ks. Czuwara.
Trzeba się dostosowywać
Ojciec Daniel Szwarc OMI, który pracuje w wiosce Naujaat (Kanada Północna) na kole podbiegunowym zwraca uwagę, że na misjach arktycznych trudno wyznaczać precyzyjny rozkład dnia. – Mamy mszę św. codziennie o godz. 11 naszego czasu
To stały punkt dnia, jednak pory spania Eskimosów i tutejszych misjonarzy są bardzo różne. Nikogo nie dziwią dzieci bawiące się o 2 w nocy. Gdy najmłodsi nie chodzą do szkoły, a dorośli nie pracują (co dzieje się nierzadko), to śpią po prostu wtedy, kiedy mają na to ochotę. Nie zwraca się uwagi na zegarek. U nas w wiosce godziny nabożeństw i wspólnych modlitw trzeba dostosowywać do potrzeb mieszkańców. Bywa z tym bardzo różnie – mówi o. Daniel. – Brak światła albo jego niewielka ilość na dłuższą metę może bardzo zmęczyć. Dni polarne zresztą też nie są zbyt przyjemne, bo organizm domaga się odpoczynku, a nasz mózg działa jednak w ten sposób, że chce nam się spać wtedy, kiedy robi się ciemno. Tutaj ten rytm jest zaburzony i trudny dla psychiki nawet miejscowych – mówi oblat. Misje wysunięte najdalej na pół-noc są najlepszym dowodem na to, że Kościół jest potrzebny i obecny wszędzie. Ekstremalne warunki przyrody są bardzo trudne, a misjonarze pomimo nich trwają na miejscu po to, aby Dobra Nowina docierała do każdego, kto tylko chce ją usłyszeć.
Źródło: misyjne.pl