Ewelina i Ula Blinstrub to siostry bliźniaczki, zaangażowane we wspólnoty charyzmatyczne, które spędziły miesiąc na Czerwonej Wyspie. O historiach, których tam doświadczyły i niesprawiedliwościach chwytających za serce rozmawia z nimi Karolina Binek.
Karolina Binek: Jak to się stało, że bliźniaczki z Polski zaczęły ewangelizować na Madagaskarze?
Ula: Pięć lat temu miałam poważne problemy z uchem. Wtedy też razem z siostrą pojechałam na rekolekcje charyzmatyczne. Jedna z osób powiedziała podczas tego wydarzenia, że wśród tych dwóch tysięcy osób jest ktoś, kto ma problemy z prawym uchem, słyszy charakterystyczny pisk. I mówiła, że wierzy, iż zaczyna się moje uzdrowienie. Byłam w szoku, bo ta osoba nie miała prawa tego wiedzieć. W sercu powiedziałam jednak: „Boże, jeżeli to jest o mnie, to przyjmuję to uzdrowienie”. Kiedy kolejnego dnia byłam u laryngologa, okazało się, że prawie wszystko jest w porządku i nie potrzebuję żadnego zabiegu. Od tego momentu ja i moja siostra zaczęłyśmy jeszcze bardziej zbliżać się do Boga. Zaczęłyśmy budować z Nim osobistą relację i czytać słowo Boże oraz uczyć się rozpoznawać Jego głos. Nie trzeba w to wierzyć. Niemniej, to wydarzenie zmieniło naszą historię.
Ewelina: Myślę, że można powiedzieć, że pięć lat temu nawróciłyśmy się, poznałyśmy żywego Boga. Nasza wiara stała się czymś więcej niż chodzeniem do kościoła tylko z tradycji. Kiedy czytałyśmy 16. rozdział Ewangelii wg św. Marka, w którym jest napisane: „Na chorych będą kłaść ręce, i ci odzyskają zdrowie”, w naszych sercach pojawiło się pragnie- nie, aby działać w ten sposób. Dołączyłyśmy do wspólnoty, a dwa lata temu pojechałyśmy na kolejne rekolekcje. Podczas jednej z modlitw uwielbienia przyszedł do mnie obraz Afryki wraz z jej wyspami. W czasie przerwy po jednej z konferencji podszedł do nas brat zakonny – oblat Daniel, który od 30 lat mieszka na Madagaskarze – i zaprosił nas do siebie, by i tam dzielić się świadectwami, modlić o uzdrowienie i głosić Ewangelię. Trochę to trwało, ale we wrześniu tego roku udało nam się wreszcie dotrzeć na Madagaskar.
Inny kontynent, inny klimat, inna kultura, inna mentalność mieszkańców. Domyślam się, że pierwsze dni na Madagaskarze mogły być dla Was trudne.
Ula: Zaskoczyła nas nawet pogoda, bo okazało się, że w nocy jest tylko 13 stopni Celsjusza, a przecież większość z nas myśli, że to taka ciepła wyspa – wyjechałyśmy w wakacje, kiedy u nich jest zima. Poza tym trudno było nam zrozumieć i pogodzić się z biedą, która była bardzo widoczna nawet w stolicy. Szczególnie widać ją na ulicach, gdzie pomiędzy ludźmi chodzącymi pieszo, ciągnącymi wózki na plecach i jadącymi tuk-tukami, raz po raz pojawia się drogi samochód. A obok niewielkich domków ludzi żyjących naprawdę skromnie mieszczą się duże wille. Jeśli natomiast chodzi o mentalność Malgaszy, to nie spodziewałyśmy się, że są aż tak „otwarci duchowo”. Bo dość powszechne jest, że w niedzielę idą na mszę, w piątek na spotkanie wspólnoty, a w sobotę do szamana.
Wspominając Wasz wyjazd na Madagaskar, piszecie na Instagramie, że zaskoczyło Was również tak wiele drzwi otwartych przez Boga.
Ewelina: Tak, bo choć zupełnie się tego nie spodziewałyśmy, to zdarzało się, że do domu naszej malgaskiej gospodyni przychodziło kilkanaście osób, by modlić się razem z nami. Pewnego dnia przyszła też Monika, która miała problemy z nadciśnieniem i chciała, byśmy pomodliły się za jej zdrowie. Podczas modlitwy wstawienniczej w tej intencji przyszedł mi do głowy obraz małego, białego malgaskiego domku. Kiedy ją o niego zapytałam, to okazało się, że ta kobieta w jednym z miast buduje parafię. Jednak, ze względu na brak funduszy, na razie ten domek jest kościołem. A że Moni- ka zajmuje się tym już od dłuższego czasu, to zaczęła czuć się wypalona i modlić do Boga, żeby jej pomógł. Po spotkaniu z nami doszła do wniosku, że Bóg rzeczywiście widzi jej zmagania i chce, by kontynuowała swoje dzieło.
Ula: To są takie momenty z wyjazdu, które chwytają za serce. Wśród nich jest także historia związana z młodymi chłopakami z jednego z biedniejszych regionów Madagaskaru. Zaprosiłyśmy ich do wspólnej modlitwy. Niektórzy chłopacy zdążyli wcześniej uciec, więc udało nam się pomodlić tylko z kilkoma. I chociaż ci młodzi ludzie pochodzili z trudnych rodzin, mogli mieć prawdopodobnie za sobą już pierwsze kradzieże i raczej na co dzień daleko im było do kościoła, to wszyscy otwierali swoje serce na modlitwę, przyjmowali ją i byli bardzo poruszeni. I mimo że to dla nas bardzo miłe i też umacniające w wierze, to swoim działaniem chciałyśmy pokazać przede wszystkim, że to nie my jesteśmy wyjątkowe, ale to miłość Jezusa jest wyjątkowa.
W Waszych historiach można zauważyć, że Madagaskar to kraj kontrastów. Są niewielkie domki z palm, a obok nich duże wille. I są ludzie żyjący w skromnych warunkach, którzy chodzą wszędzie pieszo. Co czuje się, widząc takie różnice? Bo chyba nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić?
Ula: Miałyśmy w sobie dużą niezgodę na to. I trudno nam było oswoić się z tym, że mamy bardzo mocno w sercach osoby ubogie, a na przykład zostałyśmy zaproszone na wystawny obiad do kogoś zamożnego. Ale z czasem okazało się, że to też była część Bożego planu. Zostałyśmy posłane do ludzi ubogich, ale i do tych mających duże wpływy w mieście. Bo przecież te wspólne spotkania z zamożnymi mogą przynieść wiele dobrych owoców i pomóc osobom żyjącym w trudniejszych warunkach.
Ewelina: Z tym kontrastem wiązały się przeżycia, których nie zapomnimy. Miałyśmy okazję być w jednym z najbardziej ubogich regionów Madagaskaru, gdzie w czasie pory deszczowej ludzie we własnych chatach chodzili w błocie. Mamy ten widok przed oczami i wielkie poczucie nie- sprawiedliwości. Ale dzięki takim sytuacjom i wspólnym modlitwom z mieszkańcami tamtejszych terenów mimo wszystko cieszyłyśmy się, że udało nam się tam dotrzeć i że Bóg nie zapomniał o tych ludziach i wciąż widzi trudności, z którymi zmagają się na co dzień. A my teraz, po powrocie do Polski, jeszcze bardziej doceniamy i jesteśmy wdzięczne za wszystko, co mamy. Dziś wiemy też, że pobyt na Madagaskarze nie był naszym ostatnim misyjnym wyjazdem.
Źródło: misyjne.pl