Wierszyna – polska wieś na Syberii. Stała się sławna dzięki współpracy dwóch ludzi: o. Karola Lipińskiego OMI i Pawła Kabelisa z Irkucka. Pierwszy z nich przyjechał na Syberię już jako emeryt, niedawno obchodził 82. urodziny. Drugi publikuje w Internecie krótkie nagrania z wierszyńskim proboszczem, które cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Łączy ich przyjaźń – czytamy na portalu oblaci.pl.
Na początku roku ojciec Karol doznał poważnego załamania zdrowia. Po rekonwalescencji w Polsce wrócił jednak do Wierszyny. Dalsza obecność ojca Karola na Syberii uzależniona będzie od stanu zdrowia… Rozmowa z Pawłem Kabelisem, który towarzyszy polskiemu misjonarzowi. Poprosił go o to biskup irkucki…
Paweł Gomulak OMI: Na czym polega wyjątkowość Wierszyny?
Paweł Kabelis: Jedyna w swoim rodzaju wioska na Syberii, która jest polska. Wybudowana została przez Polaków, którzy przyjechali tutaj ponad sto lat temu. Bardzo piękne miejsce, położone na pagórkach, ludzie bardzo dobrzy, wioska zadbana, sympatyczna.
Od 14 lat posługuje tutaj ojciec Karol Lipiński OMI…
Ojciec Karol – proboszcz, oblat – włożył tutaj bardzo dużo serca i miłości. Rozbudował parafię do dużych rozmiarów, jak na parafię wiejską. Zanim przybył tutaj ojciec Karol, kiedy przyjeżdżałem do Wierszyny w 2007, 2008 roku, był tutaj mały domek. Potem biskup przeprowadził rozbudowę – z małego domku z jedną izbą pojawiły się dwa pokoje, salon i łazienka z kuchnią.
W związku z tym, że do pandemii przyjeżdżało tutaj bardzo wielu turystów, ojciec Karol – chcąc zapewnić im godne warunki – dobudował jeszcze salę, w której można ludzi nakarmić obiadem, zrobić spotkanie, porozmawiać. Chodziło o to, żeby nie robić takich spotkań w kościele, nie zawsze jest to odpowiednie miejsce dla takich spotkań, nie zawsze o wszystkim można rozmawiać w kościele. Później nad tymi dwoma domami i salą dobudował piętro, które miało służyć dla sióstr zakonnych. Niestety, tak się stało, że żadne siostry nie chciały tutaj przyjechać. Piętro służy jako miejsce gościnne.
Ojciec Karol swoją miłością, cierpliwością, wiarą zawojował tutaj niejedno serce. Do pandemii przywoziłem tutaj turystów, zajmowałem się grupami turystycznymi – przy okazji zapoznaliśmy się z ojcem Karolem, zaprzyjaźniliśmy się. Często przyjeżdżałem tutaj sam, bo bardzo lubię to miejsce, bardzo dobrze się tutaj czuję. Ojciec Karol swoim ciepłym, ojcowskim podejściem zjednywał sobie ludzi, nawet ludzi niewierzących, którzy tutaj przyjeżdżali. To jest po prostu niesamowite! Jest dobrym człowiekiem, kocha ludzi i ludzie czują tą dobroć, miłość i tym samym odpowiadają.
Na co dzień mieszka Pan w Irkucku. Dzięki Panu możemy śledzić to, co dzieje się w Wierszynie. Czy łatwo jest godzić życie rodzinne, zawodowe z promocją Wierszyny?
Tak, na co dzień mieszkam w Irkucku, chociaż urodziłem się w Pieniężnie, w Warmińsko-Mazurskiem. Pieniężno słynie z tego, że są tam misjonarze werbiści, mają swoją Alma Mater – seminarium. Tam poznałem misjonarzy. Grałem w grupie rockowej, robiliśmy próby właśnie w klasztorze. Tam poznaliśmy się z fajnymi chłopakami. Spodobało mi się ich spojrzenie na świat, że chcą wyjechać na misje, robić coś więcej, niż tylko żyć dla siebie, zarabiać pieniądze. Też zechciałem spróbować takiego życia, misyjnego.
Zawsze chciałem pojechać do Papui-Nowej Gwinei, ale nie pojechałem. Wyjechałem na Białoruś. Tak pokochałem Wschód. Pracowałem chwilę w Moskwie i w 2006 roku przyjechałem do Irkucka. Od tego czasu z małą przerwą mieszkam w Irkucku. Pracowałem w katedrze, dlatego spotykałem się ze wszystkimi księżmi, zakonnikami i zakonnicami, którzy tutaj pracują, zawsze wszystkim pomagałem, byłem taką osobą w Irkucku, która pomaga załatwiać różne sprawy.
Do przyjazdu ojca Karola tak naprawdę nie było w Wierszynie na stałe księdza, przyjeżdżał tylko na niedzielę. Wraz z przyjazdem ojca Karola i jego pracą, to miejsce jeśli chodzi o parafię zaczęło żyć, przyciągać ludzi. To było tak, że przyjeżdżałem do niego latem na motocyklu, odpocząć sobie przez weekend. Przyjeżdżam, a tutaj czternaście osób, różne grupy: jacyś autostopowicze, turyści samochodem z Polski przyjechali, ktoś przyjechał koleją, ktoś przyleciał samolotem. To było takie ognisko polskich turystów, non stop byli tutaj jacyś ludzie. Podobało mi się, że byli tutaj różnorodni ludzie – i bliscy i dalecy od Kościoła – bez problemu siedzą, rozmawiają, i o wierze, i o wszystkim. To była taka niezwykła misja.
Niestety z pandemią to wszystko się skończyło. Turyści przestali tutaj przyjeżdżać. Teraz mamy taką sytuację, jaką mamy, że turyści nie przyjeżdżają. Upadł też mój biznes. Zajmowałem się polskimi turystami. Jak się zaczęła ta cała sytuacja z Ukrainą, sprzedałem samochód i motocykl, wyjechałem do Ameryki. Tutaj pracowałem przez rok czasu, trochę na budowie, trochę jako kierowca. Myślałem, żeby tam zostać, ale mam małego synka – Jana – ma pięć lat. Bardzo za nim tęskniłem. Nie chcę tracić kontaktu z synem. Wierszyna jest tak naprawdę blisko – 130 kilometrów, dwie i pół godziny samochodem. Można tu zawsze przyjechać, pobyć z małym. Dać mu swój czas.
Zawsze byłem altruistą. Zawsze ciągnęło mnie do tego, żeby pomagać ludziom. Też w ten sposób mogę się tutaj w Wierszynie realizować.
Wiem, że szykuje Pan nową „ofertę” dla tego miejsca.
Przeżyłem z ojcem Karolem ostatnie dziesięć lat w Wierszynie. Często się widzieliśmy, pomagałem mu, jeśli trzeba było gdzieś go podwieźć, spotkać się – zawsze tutaj przyjeżdżałem, odwoziłem go. Podczas świąt zawsze pomagałem mu w organizowaniu uroczystości, starałem się coś ugotować. Teraz, jak będzie musiał stąd wyjechać, wtedy to miejsce zgaśnie. W tej chwili w diecezji nie ma nikogo, kto mógłby tu przyjechać i pracować. Prawdopodobnie będzie tak, jak kiedyś, czyli smutno – ksiądz będzie przyjeżdżał w niedzielę, albo w co drugą niedzielę na Mszę świętą, i tyle. To wszystko, co ojciec Karol wybudował, prawdopodobnie rozejdzie się po wsi, jak nie ma gospodarza, to wszystko się zrujnuje. Ojciec Karol włożył tutaj dużo serca, miłości i pieniędzy – wybudować taki dom, utrzymać, to też trzeba dużo środków.
Co będzie dalej? Nie wiem. W tej chwili żyję tym, co jest. W czasie pandemii wyjechaliśmy z żoną, synkiem i teściami na daczę. Mamy taki dom za miastem, pięćdziesiąt kilometrów od Irkucka, tam zamknęliśmy się na czas pandemii. Chociaż jestem chłopakiem z miasta, nauczyłem się tam zajmować ogrodem, nigdy nie potrafiłem sadzić pomidorów, ogórków, zajmować się kurami, przepiórkami. Zacząłem się zajmować drobiem – kury, przepiórki, jajka – i ogrodem. Spodobało mi się to. I teraz patrzę, że będąc tutaj, można to wszystko skopiować.
Nie chciałbym też mówić, że ojciec Karol jest starym, zniedołężniałym człowiekiem, który potrzebuje specjalnej troski. Ojciec Karol świetnie radzi sobie sam, naprawdę nikogo tutaj nie potrzebuje do pomocy. Aczkolwiek biskup Cyryl Klimowicz podczas dni fatimskich podszedł do mnie i powiedział: „Pawle, zaczynasz pracę, może byś chciał tutaj pomóc ojcu Karolowi? Nie chciałbym, żeby ojciec Karol był tutaj sam. Mimo że ojciec Karol czuje się dobrze, jest pełen sił, ma cukrzycę, może gdzieś usnąć, cukier może skoczyć. Dobrze by było, gdyby ktoś był, towarzyszył mu”. Zgodziłem się, z ojcem Karolem się przyjaźnimy, gotować lubię, więc mogę mu tutaj pomóc i w gotowaniu, dotrzymać mu towarzystwa. Biskup dał samochód, zadeklarował, że we wszystkim pomoże.
Wtedy zapaliłem się myślą, że skoro sytuacja tego wymaga, ja też chcę tu być, podoba mi się tutaj, to trzeba coś robić, przecież nie będę ciągle czytał książek, czy spał od rana do wieczora, trzeba się czymś zająć. Wpadłem na pomysł, żeby założyć hodowlę drobiu, zrobić wędzarnię – od kilku lat zajmuję się wędzeniem, robię kiełbasy, wędliny – sprzedaję to Polakom, którzy mieszkają w Irkucku i okolicach. Można to rozszerzyć, poza tym jest tutaj dużo mleka, zainteresowałem się tematem kraftowych serów. Nie wiem, ile jeszcze będzie tutaj ojciec Karol, ale mam okazję spróbować.
Będę towarzyszyć ojcu Karolowi. Jest to dla mnie zaszczyt, że mogę z nim tutaj być i wielkie błogosławieństwo. On modli się za mnie, też modlę się z nim. Raz w tygodniu jadę do Irkucka na noc albo dwie, spotkam się z Jaśkiem, żoną. Tak to wygląda.
Kiedy ojciec Karol wyjedzie, będę rozmawiał z biskupem, jaką ma wizję tego miejsca. Może znajdzie kogoś, może będzie tutaj jakiś ksiądz. Wtedy przeniosę się do mojego domu za miastem i będę robił dalej to, co tutaj – sery, kiełbasy, jajka, drób, hodować kury na mięso. To nie wymaga jakiegoś wielkiego zachodu, nie chcę też robić tutaj jakiejś wielkiej produkcji, bo jest tu przede wszystkim kościół, parafia. Ojciec Karol ma kurnik, bo kiedyś na urodziny podarowałem mu sześć kur. Powiedziałem: „Będzie miał ojciec po jajeczku, po dwa na śniadanie”. Podarowałem mu kury, przepiórki i przez cały sezon miał jajka. Wtedy wybudował kurnik.
Bardzo dobrze się tutaj czuję z ojcem. Jest pełen sił. Oczywiście nie ma takich sił, jak miał dwanaście lat temu. Jak tutaj przyjeżdżałem, mimo swoich siedemdziesięciu lat siedział na dachu, coś przybijał. Chodzi troszeczkę wolniej, ale chodzi sam, mieszka na piętrze, po schodach wchodzi normalnie. Biskup pobłogosławił, żebym tu z nim był. Będę od czasu do czasu zabierał go do Irkucka, w kurii ma swój pokój, może Msze odprawić, wyspowiadać siostry, które są bardzo wdzięczne, bo cenią go jako spowiednika.