„Posyła mnie Pan Bóg, ale są ludzie, którzy mnie wyekwipowali do tej podróży” – mówi siostra Anna Skołuba ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi, która od 5 lat posługuje na Filipinach. O kwiatach dla Maryi w maju, o tym, że sprzątając podwórko szkolne, można uczestniczyć w misji Chrystusa, o roli świeckich w Kościele, a także o akcji #MisjonarzNaPost rozmawia z nią Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana: Może zacznijmy w ogóle od misji. Czym są one dla Siostry?
S. Anna Skołuba FMM: Wydaje mi się, że najważniejsze jest doświadczenie wiary. Od tego, jak my sami doświadczymy miłości Pana Boga, zależą nasze decyzje i działania. To jest zawsze źródło misji. Jakby automatycznie będzie się z nas wylewała potrzeba podzielenia się tym, czego doświadczyliśmy. Potem można pytać Pana Boga o konkrety, gdzie i jak, bo to On jest tym, który posyła.
Do czego posyła Siostrę na Filipinach?
– Nie można stracić z oczu perspektywy, że zawsze najpierw jesteśmy posłani, by być z Jezusem i mieć relację z Nim. Moim pierwszym terenem misyjnym jest więc moje serce, a następnie wspólnota, w której jestem. W Zgromadzeniu Franciszkanek Misjonarek Maryi żyjemy we wspólnocie międzynarodowej i międzykulturowej. Naszym zadaniem jest budowanie przez postawę ewangeliczną pojednania. Z tym doświadczeniem komunii idziemy do innych ludzi.
Co jest tego podstawą?
– Fundamentem jest Eucharystia i adoracja Najświętszego Sakramentu. Z niej bierzemy swoją dynamikę, to serce naszego charyzmatu. Pierwszym misjonarzem jest adorowany Chrystus, który nas posyła do braci i sióstr. I jak mówią nasze konstytucje zakonne: „A oni ponownie kierują nas do kontemplacji Chrystusa”.
Jaki jest właściwie charyzmat Waszego zgromadzenia?
– Trochę już o tym wspomniałam, Eucharystia, adoracja, życie we wspólnocie ewangelicznej. Jeśli chodzi o działalność apostolską to nie mamy jednego obszaru jak np. opieka nad chorymi czy edukacja. Naszym apostolatem jest misja powszechna Kościoła. Staramy się odpowiadać na konkretne potrzeby w danym miejscu.
Na Filipinach prowadzimy kilka szkół dla dzieci i młodzieży (od przedszkolaków do maturzystów) i to jest niesamowita okazja do podzielenia się doświadczeniem wiary, ale też jest to pole, na którym możemy pomagać w formowaniu przyszłego pokolenia tego kraju. Edukacja na Filipinach nie jest na wysokim poziomie. W Polsce mamy bardzo dobre szkoły publiczne, tutaj trudno jest znaleźć taką szkołę. Jest to spowodowane systemem, który stwarza okazje do oszustw i korupcji.
W naszych szkołach nie tylko edukujemy, ale też formujemy i uwrażliwiamy by nasi uczniowie w przyszłości potrafili służyć innym. Mamy nie tylko wiele okazjonalnych akcji pomocy ubogim, ale i regularne działania, w które włączają się nasi uczniowie. To katechizacja w szkołach publicznych, dożywianie i dodatkowe lekcje w naszych trzech ubogich dzielnicach, które są pod naszą opieką. Szukamy różnych dróg, by o ile to możliwe przerwać spiralę ubóstwa. Ale jest to możliwe tylko, gdy ma się dobrze uformowanych współpracowników.
W ramach prób podwyższenia poziomu edukacji staramy się też uformować nie tylko ich na uczniów, ale i na dojrzałych dorosłych. Jako wspólnota służymy tutaj ludziom, wśród których żyjemy. Przygotowujemy ich do tego, by potrafili służyć innym. I to ze mną zostanie chyba do końca życia – postawa, że to nie jest tylko edukacja. To działanie tu i teraz – wspieranie biednych, pomaganie im w wychodzeniu z tego, co jest „zaklętym kręgiem” ubóstwa.
W jaki sposób Siostry to robią?
– Szkoła ma już 100 lat, ja jestem w niej od pięciu lat. Ważnym, budującym dla mnie doświadczeniem jest formowanie współpracowników. Nazywamy ich mission partner (partner w misji). Bez względu na to, kogo by się „zaczepiło”, czy to jest dyrektorka szkoły, czy nauczycielka przedmiotu, czy pani pracująca w sklepiku, czy ktoś wykonujący zadania woźnego, to każda osoba odpowie, że on przez tę pracę uczestniczy w misji Jezusa. Siostry włożyły dużo wysiłku w to, aby pracownicy tak to rozumieli. Sprzątam podwórko szkolne, a to część misji, do której mnie Chrystus posłał.
Oprócz wspomnianych wcześniej działań duży obszar stanowią stypendia dla uczniów. Szkoły katolickie na Filipinach mogą być tylko prywatne. Samorząd lokalny wspiera trochę uczniów (dopłacając do czesnego), ale szkoły nie otrzymują dofinansowania ze strony państwa. Dlatego jeśli chcemy przyjąć dziecko z ubogiej rodziny musimy mu znaleźć osobę finansującą. Dzięki hojności Polaków, udało nam się uruchomić program stypendialny. Nazywa się „Basbas” (z filipińskiego to znaczy „błogosławieństwo”) i dzięki niemu udaje się zagwarantować edukację dla 20 uczniów z najuboższej dzielnicy, którzy żyli na wysypisku śmieci. Konkretne doświadczenie pomocy i nadziei dla potrzebujących.
Jak wygląda Kościół w kraju tak różnym od naszej polskiej rzeczywistości?
– Filipiny to jedyny kraj w Azji, w którym większość mieszkańców to katolicy. Dwa lata temu świętowaliśmy 500-lecie chrześcijaństwa na Filipinach, było wokół tego dużo dyskusji, bo od razu przychodzi do głowy myśl: czy nie jest to świętowanie kolonizacji? Ważne dla mnie było zrozumienie, jak sami Filipińczycy odkrywają, że to nie tak – mimo że kolonizator (Hiszpania) po 300 latach został usunięty, wiara przetrwała.
Niektóre praktyki religijne są więc zbliżone do tradycji, które znamy z Kościoła w Hiszpanii?
– I Meksyku, powinnam doprecyzować, bo stamtąd też pochodzili kolonizatorzy. Dlatego, czasem patrząc na Filipiny ma się wrażenie, że bardziej jest się w Ameryce Łacińskiej niż Azji. Rzeczywiście w lokalnym sposobie przeżywania wiary sporo jest elementów pochodzących z hiszpańskiej tradycji: pobożność maryjna, zwłaszcza modlitwa różańcowa, różne procesje, nabożeństwa flores de mayo (po hiszpańsku „kwiaty maja”), czyli nabożeństwa różańcowe w maju powiązane z ofiarowaniem kwiatów Najświętszej Maryi Pannie.
Od razu kojarzy się z naszymi „majowymi”.
Tak, jest to dość podobne nabożeństwo, choć u nas odmawia się litanię, a różaniec bardziej w październiku, a tutaj różaniec związany jest właśnie z majem. Patronem Filipin jest SantoNino, czyli Dzieciątko Jezus. Wiąże się to z historią początków tego miejsca. Magellan po przybyciu na te wyspy ofiarował wodzowi figurę z Maryi Dzieciątkiem Jezus na ręku. Gdy żona wodza ujrzała ją zachwyciła się do tego stopnia, że figurkę Maryi odłożyła, a Dzieciątko zatrzymała. Pomimo, że losy Magellana potoczyły się tutaj tragicznie to po kilku latach, gdy przybyły kolejne wyprawy miejscowi ciągle oddawali cześć Dzieciątku Jezus.
Co jest interesujące w związku z samym Magellanem. To w kronikach wyprawy był opisywany jako ten który głosił Dobrą Nowinę jako pierwszy. Jakby obudził się w nim misjonarz. Można powiedzieć, że pierwsze ziarno wiary zostało rzucone przez niego. Później przybyło wielu misjonarzy – franciszkanie, augustianie… Następował rozwój misji. „Jeden sieje, drugi zbiera”. Dynamika ta jest więc zachowana w różnym wymiarze.
Co jeszcze wyróżnia Kościół na Filipinach?
– Oprócz wspomnianej maryjności, mocno jest rozwinięty kult świętych. Przed pandemią większość osób wchodzących do kościoła dotykała czy nawet całowała poszczególne figury! To więc rzuca się w oczy najbardziej. Jeśli chodzi o sam Kościół, to dużo jest zaangażowania świeckich. Filipiny były w latach 90. postrzegane jako źródło powołań, było w związku z tym mnóstwo księży i powołań zakonnych. Dziś dużo się zmieniło i dotkliwie odczuwamy tzw. kryzys powołań. Dlatego coraz więcej elementów administracyjnych czy pastoralnych w parafiach przechodzi na świeckich.
Co zyskuje wspólnota, dając szersze pole działania laikatowi?
– Dzięki temu nurtowi każdy czuje współodpowiedzialność za Kościół i odkrywa swoje miejsce w nim. Od kilku lat rozwija się ‘StewardshipWay of Life’, czyli właśnie program włączający świeckich w życie Kościoła. Hasłem jest ‘3xT: Time, Talents, Treasure’ (Czas, Talenty, Finanse). Możesz włączyć się bardziej właśnie poprzez któryś z tych trzech wymiarów. Odkrywamy swoje talenty, np. muzyczne, by dzielić się nimi we wspólnocie – poprzez prowadzenie śpiewu w kościele. Ktoś inny podzieli się czasem, by odwiedzić chorych, ktoś inny finansami. To otwarta przestrzeńdo dzielenia się miłością, której doświadczamy od Pana Boga.
Jakie jeszcze mogą być formy dzielenia się miłością z misjami?
– Mam piękne doświadczenie ze ślubów wieczystych, miałam je w mojej rodzimej parafii w Kielcach. Panie z koła różańcowego powiedziały wtedy, że moje powołanie jest odpowiedzią na modlitwy zanoszone co czwartek w intencji powołań. Posyła mnie Pan Bóg, ale są ludzie, którzy mnie wyekwipowali do tej podróży.
Czuję duże wsparcie od parafii, zgromadzenia, rodziny, przyjaciół. To nie jest tak, że ja tu jestem sama. Czuję, że dużo osób za tym stoi – wszyscy, którzy modlą się za misje. My, jako ludzie, jesteśmy słabi, rzadko się trafia św. Paweł, który swoim słowem nawraca tysiące. Modlitwa osób, które nie są tu obecne fizycznie, zmiękcza serce tych, do których ja bezpośrednio idę. Jeśli jakieś słowo trafi na podatny grunt albo projekt się uda, to dlatego, że coś wzruszyło serce osoby, do której poszliśmy. Misja jest Jezusa i On przygotowuje ludzi, do których idziemy.
On też porusza serca osób, które chcą pomóc materialnie. Bez tego nie dalibyśmy rady. Mam tu duże doświadczenie hojności – ze strony Polaków, i ze strony filipińskich znajomych, którzy chcą podzielić się swoim „sukcesem” z rodakami.
Dobrym przypomnieniem o modlitwie za misje jest Wielki Post – chociażby prowadzona wtedy akcja „Misjonarz na Post”.
– Modlitwa, ofiarowanie trudności i cierpień to jest pierwszy klucz. Tak samo jest z każdą misją. Ewangelista Jan mówi: „Jeden sieje, a drugi zbiera”. Czasem towarzyszymy komuś, a po wielu latach dowiadujemy się, że w słowach czy przekazie było coś, co zmieniło serce tej osoby.
Kluczowa jest według mnie w tej inicjatywie, jak i w innych, wierność decyzji. Decydując się na modlitwę, dobrze mieć świadomość, że przyjdą zniechęcenia, pokusa zapomnienia i odłożenia na bok – bo szatan nie lubi modlitwy czy jakiejkolwiek formy zbliżającej nas do Boga. Przyjdzie odebrać nam skarb wspólnej modlitwy. Świadomość, że taka walka wewnętrzna jest częsta, może pomóc wytrwać w pamięci o misjach w Wielkim Poście… i nie tylko podczas niego!
Źródło: misyjne.pl