Maniok wygląda trochę jak przerośnięta pietruszka albo marchewka, choć jest ciemno-ziemisty, często porównywany jest do naszego ziemniaka. Na surowo jest trujący, ale obrobiony w odpowiedniej temperaturze nie tylko nadaje się do spożycia, ale dostarcza wielu składników odżywczych. Popularny jest najbardziej w Ameryce Południowej i wielu krajach afrykańskich – relacjonuje Beata Legutko.
Jezus zostawił siebie w jedzeniu.
Na pewno nie bez powodu. Słowami Ewangelii mówił o chlebie życia, który zapowiedział już Stary Testament. Manna z nieba – którą spożywał wędrujący po pustyni na-ród wybrany – staje się zapowiedzią pokarmu dającego życie wieczne. Chrystus sam rozmnożył jedzenie nie raz, a uczniowie – po zmartwychwstaniu – poznali Go przy łamaniu chleba. W ten sam sposób daje nam się poznać podczas każdej Eucharystii i zaprasza do czegoś, co dla wielu było nie do pomyślenia – pozwala się zjeść, jest blisko nie tylko na płaszczyźnie duchowej, ale też tej fizycznej. Od samego początku, by celebrować „łamanie chleba”, czyli Eucharystię, spotykano się w domach, do dziś mówimy o domowych kościołach. Domy te z biegiem lat stały się kościołami, a stoły ołtarzami. Siłą rzeczy dystans miedzy wiernymi się zwiększył, ale ciągle chodzi o to samo: „Ty, który nas zebrałeś wokół swego stołu, zgromadź w doskonałej jedności ludzi z każdego plemienia i z każdego języka…” (z II modlitwy eucharystycznej o tajemni-cy pojednania).
Przyjacielski obiad
Podczas podróży powrotnej z Bahrajnu w listopadzie 2022 roku papież Franciszek, jak zwykle, odpowiadał na pytania dziennikarzy. Przy okazji opowiedział o genezie jego przyjaźni z wielkim imamem uniwersytetu AlAlzhar: „Przybył do Watykanu z wizytą kurtuazyjną. Po naszym protokolarnym spotkaniu, gdy była już pora obiadu, on wychodził, a ja odprowadzając go do wyjścia, zapytałem: «Dokąd idziesz na obiad?». Nie wiem, co odpowiedział. Ale zaproponowałem mu: «Chodź, zjedzmy razem obiad». To było coś, co pochodziło z wnętrza. Następnie, siedząc przy stole – on, jego sekretarz, dwóch radnych, ja, mój sekretarz, mój radny – wzięliśmy chleb, połamaliśmy go i daliśmy sobie na-wzajem. Gest przyjaźni, ofiarowanie chleba. To był bardzo miły obiad, bardzo braterski. I pod koniec, nie wiem, kto wpadł na ten pomysł, powiedzieliśmy sobie: «Dlaczego nie napisać coś o tym spotkaniu?». Tak narodził się dokument Abu Zabi (…) Wyłoniło się to podczas przyjacielskiego obiadu i to jest wielka rzecz”.
Nieoficjalne spotkania sprzyja-ją spontaniczności. Ponoć niejeden pomysł soboru watykańskiego II zrodził się z rozmów w kuluarach, przy kawie. W kawiarniach umiejscowionych wewnątrz bazyliki żywo dyskutowano, wymieniano poglądy ale też nawiązywano nowe relacje. Takich przypadków historia – nie tylko kościelna – zna więcej.
Kawiarnia Banacha
Przy placu Akademickim we Lwowie znajdowała się kawiarnia, w której były stoliki z blatami z mar-muru. Nie był to lokal szczególnie elegancki, przychodziło się tam napić kawy, przejrzeć gazety i posłuchać plotek. Bywali w niej dziennikarze i radiowcy, handlarze bydła, zakocha-ni, studenci i profesorzy uniwersyteccy, a wśród nich szczególna grupa elegancko ubranych mężczyzn. Ich stoliki zazwyczaj były prawie puste i nikt się temu nie dziwił. Wiadomo było, że w każdej chwili ktoś nagle może na blacie napisać ciąg liczb i symboli. Matematycy spotykali się w kawiarni, bo – jak uważał jeden z nich – Stefan Banach – kawiarnia jest równie dobrym miejscem do ma-tematycznych debat co zacisze gabinetu czy biblioteka. A może nawet lepszym. Tam broniono doktoratów. Ostatecznie żona Banacha podarowała matematykom zeszyt, w którym mieli zapisywać swoje błyskotliwe pomysły, gdyż te zapisywane na blacie szybko znikały, ale kawiarnia nadal pozostała miejscem spotkań, a matematycy rozpoczęli swoista grę. Do zeszytu wpisywano mniej i bardziej poważne zadania i obserwowano, czy pojawi się w kawiarni ktoś, kto je rozwiąże. Niektóre ponoć nadal czekają.
Nie będziesz marnował
Swego czasu głośno było o właścicielu pewnej piekarni, który niesprzedane pieczywo rozdawał na cele dobroczynne, m.in. przekazując parafialnej stołówce dla osób w kryzysie bezdomności. W związku z obowiązującymi wtedy przepisami, zainteresował się nim Urząd Skarbowy. Jak się potem okazało, sprawa nie była czarno-biała, a mimo że przepisy zmieniono, niesmak pozostał. Dzisiaj możliwości pomocy są większe, a co ważniejsze – większa jest świadomość społeczna. Coraz częściej pod-noszony jest problem marnowania żywności i nierówności w dostępie do jedzenia, choć ciągle ta wiedza słabo przekłada się na praktykę. Badania opublikowane przez Organizację Na-rodów Zjednoczonych do spraw Wy-żywienia i Rolnictwa (FAO) pokazują, że na świecie co roku wyrzuca się oko-ło 1,3 mld ton żywności, co stanowi 1/3 żywności przeznaczonej do spożycia; w Europie jest to około 100 mln ton. Taka ilość jedzenia wystarczyłaby dla wszystkich głodnych. Marnowanie żywności papież Franciszek nazwał „jednym z najbardziej zasługujących na potępienie” (Fratelli tutti, p.18). Niedawno były święta. Sami widzieli-śmy, ile jedzenia trafiło na śmietniki.
Edukacja
Choć na świecie głoduje blisko 830 milionów ludzi, to badacze podkreślają, że „świat nie ma za mało jedzenia. Ma tyle, że mógłby wyżywić populację dwukrotnie. Problemem nie jest brak, tylko spekulacja na rynkach międzynarodowych”. Niektóre firmy czy państwa wolą wyrzucić jedzenie, niż rozdać je głodnym, bo wówczas jego ceny by spadły. W kon-tekście wojny w Ukrainie powstaje
np. wiele pytań i problemów związanych z importem zboża z terenów objętych wojną do krajów globalnego Południa. Jest to pewien paradoks, że dla ludności afrykańskiej pszenica, która raczej rzadko uprawiana jest na tych terenach, stała się niemal podstawowym produktem żywnościowym. – Ziemia w tej okolicy, w Kamerunie, była bardzo żyzna. Klimat sprzyjał uprawom, ponoć można tam zbierać plony nawet trzy razy do roku. Na prośbę misjonarzy przywiozłam ze sobą różne nasiona – marchewkę, sałatę. Jednym z moich zadań tam, była praca przy grządkach. Powiem szczerze, że byłam w szoku, jak szybko po zasianiu, to wszystko wyrosło. Uczyliśmy trochę miejscowych ludzi, jak się z tymi uprawami obchodzić, ale nie bardzo byli zainteresowani – opowiada Barbara, która na misjach spędziła kilka miesięcy. Podkreśla się często, że przeciwdziałanie głodowi na świecie jest działaniem wielopoziomowym, m.in. w wymiarze ekonomicznym, legislacyjnym czy naukowym. Wśród innych zadań mówi się o konieczności wykorzystania rolniczego potencjału krajów niedożywionych, o wdrażaniu nowych metod upraw, o podnoszeniu wydajności ziemi, nawadnianiu, hodowaniu nowych, bar-dziej odpornych gatunków roślin. Ta „edukacja agrarna” staje się również zadaniem misjonarzy.
Robota misjonarzy
Wyświęceni misjonarze (prezbierzy) to bez wątpienia specjaliści od Eucharystii, od rozdzielania Chleba Eucharystycznego. Przynajmniej tak powinno być. To ich pierwsze zadanie. Po to przede wszystkim pojechali na misje. Ale misjonarki i misjonarze to też ludzie, którzy pokazują czułość Boga wobec człowieka przez troskę o niego. Są na pierwszej linii pomocy głodnym, ubogim, wykluczonym, zmarginalizowanym. To do nich w pierwszej kolejności przychodzą. Wiedzą, że nie zostaną bez pomocy, choć zdarzają się sytuacje, że misjonarze głodowali czy głodują, dzieląc los ludzi wśród których żyją.
Po przyjeździe do nowego kraju, misjonarze wchodzą w nowy kontekst kulturowy. Jedzą nie tylko za stołem, ale razem z innymi – siedząc na ziemi, używając pałeczek lub rąk, bo tak po prostu się je, lub w całej wiosce nie ma widelca. Niektórzy jedzą miesiącami tylko ryż, myśląc o ziemniakach, a inni uwielbiają jako słodycze ryż wymieszany z bananami, gotowany w liściach bananowca jak gołąbki (Madagaskar), a inni jeszcze orzeszki w cukrze (Czad). Wieloletni misjonarze zjedzą termity smażone na głębokim tłuszczu, czy wypiją bul-bul – piwo tradycyjne w Kamerunie, które zawdzięcza fermentację żuciu pszenicy przez najstarsze kobiety w wiosce. Ci pracujący w Ark-tyce jedzą ze smakiem fermentowane i przechowywane w lodzie kawałki fok i ryb. Jest naprawdę różnie, ale jedno pozostaje niezmienne – jedzenie z reguły wiąże się ze spotkaniem z drugim człowiekiem. Jest okazją do rozmowy, spędzenia wspólnie czasu.
Są też misjonarki i misjonarze, którzy stają się agronomami. Wiedzą, jak uprawia się warzywa czy owoce i jak robi się to najbardziej wydaj-nie. Wiedzą, jak hodować zwierzęta i tego uczą innych. „Wygląda trochę jak przerośnięta pietruszka albo marchewka, jest ciemno-ziemisty, często porównywany do naszego ziemniaka…” – to opis manioku, który jest podstawowym jedzeniem w Ameryce Południowej i niektórych krajach afrykańskich. Wielu mogłoby podać opisy różnych egzotycznych roślin jadalnych. Bywa że uprawiają z miejscowymi pole, łowią czy polują, bo nie chcą być obciążeniem dla wioski.
Jak widać, tam, gdzie są misjonarze, są dwa stoły. Ten eucharystyczny i ten związany z jedzeniem. Misjonarze gromadzą się z ludźmi przy jednym i przy drugim.
Źródło: misyjne.pl