Kiszenie kapusty lub ogórków. Zakupy na miejscowym targu. Nagrywanie reportaży w malgaskim buszu. Misyjna codzienność jest bardzo różna, choć skupia się na zwykłym życiu – pisze Hubert Piechocki.
Misyjna, afrykańska codzienność naznaczona jest przede wszystkim pracą. Dobrze pokazują to opowieści czterech osób pracujących na tym kontynencie. Jeden kontynent – ale bardzo różne światy i wyzwania, które misjonarzom stawia codzienność.
W habicie do więzienia
Naszą afrykańską wyprawę zaczynamy na samej północy – w Maroku. W tej muzułmańskiej części Afryki swoją misję od 20 lat pełni o. dr Symeon Stachera OFM, islamolog i arabista. Opowieść o swojej codzienności zaczyna od bardzo konkretnego wyznania: „Każdy dzień to rozpoczęcie nowej przygody, to nowe niespodzianki i to też otwartość na to, co Pan Bóg pozwoli, by się wydarzyło”. Franciszkanin zaczyna dzień bardzo wcześnie, bo już o 5.30. Najpierw znak krzyża, a potem… ćwiczenia rehabilitacyjne. 20, może 30 minut dla kręgosłupa – aby być w formie przez cały dzień. Poranek to też czas na rozmyślanie i mszę świętą odprawianą w miejscowym szpitalu – po włosku. Potem jest czas na modlitwę we wspólnocie oraz Eucharystię w jednym z żeńskich klasztorów w Tangerze. Wreszcie – śniadanie. Franciszkańska wspólnota jest międzynarodowa (Kolumbijczyk, Kongijczyk, Serb i Polak) i każdy je to, co najbardziej lubi. Ojciec Symeon ostatnio wybiera dietę św. Hildegardy z Bingen. W Tangerze niełatwo dostać jednak orkisz, który jest podstawą tej diety, więc zakonnik twórczo zastępuje go np. owsiankami.
Jako wikariusz generalny i ekonom diecezji o. Symeon ma sporo zadań administracyjnych, które wykonuje w siedzibie biskupa, ale też w terenie. Bywa że nawet dwa razy w tygodniu musi wyjechać poza miasto – czasem i 600 km w jedną stronę. Raz w tygodniu na cały dzień idzie też… do więzienia. Jak mówi, jego paszportem jest tam habit. W marokańskich więzieniach sporo jest przestępców z całej Europy, którzy odbywają karę za handel narkotykami. Gdzieś w środku dnia franciszkanin znajduje czas na obiad (smaki Maroka). A potem znów praca – spotkania formacyjne we wspólnocie, prowadzenie rekolekcji, działania na rzecz migrantów. Bracia prowadzą też centra kulturowe, w których muzułmańska młodzież ma okazję uczyć się języków obcych. „Chcemy im pokazać, że chrześcijaństwo polega na włożeniu serca i miłości w to, aby drugi był szczęśliwy, aby był bliżej Pana Boga” – opowiada o. Stachera. Po pracy znów modlitwa i długa, wspólnotowa kolacja z winem i rozmową. Wreszcie przychodzi czas na odpoczynek. O 22.30 już w łóżku – by przez 7 godzin nabrać sił do kolejnej przygody.
Wąż na talerzu
Siostra Rachela Kaczmarek OP pracuje w Kamerunie, w samym sercu Afryki. Jej dzień zaczyna się o 5 rano – budzi ją głośne, modlitewne wzywanie Allaha przez muzułmanów. Z rana modlitwy, msza święta, szybkie śniadanie, a potem – praca. W poniedziałki jest czas na zakupy na targu. Dominikanka określa je jednym słowem: „wyzwanie”. „Chcąc dojść do stoiska z mięsem przeciskasz się wąską, błotnistą drogą, pomiędzy innymi handlarzami, dziećmi sprzedającymi co tylko się da oraz przejeżdżającymi prawie po twoich stopach motorami”. Po powrocie na progu domu już czekają ludzie szukający pomocy. Siostra Rachela zaczyna ogarniać ich sprawy i nie wiedzieć kiedy – jest już południe. Trochę psalmów w kaplicy i obiad z darów afrykańskiej ziemi. Często do jedzenia jest maniok, za którym dominikanka nie przepada. Ale bywają też inne potrawy: „liście zoom z cebulą i pomidorami, czasami wieprzowina, którą przerabiamy na tysiące sposobów, czerwona fasola z ryżem, iniam (gotowany korzeń), słodkie ziemniaki lub platany, a przy święcie nawet mięso z węża”.
Po południu siostra sporo czasu spędza z dziećmi, które przychodzą do prowadzonej przy misji świetlicy. Mogą tam zjeść ciepły posiłek, korzystają z korepetycji, bawią się i wygłupiają – a siostry wraz z nimi. „Pamiętam pierwsze dni, kiedy w niezrozumiałej jeszcze dla nich radości na widok kosza z pluszakami rzuciły się w kierunku maskotek, by po chwili stać z całą górą misiów zaciśniętych przez ich chude ramiona” – opowiada. W soboty siostry jadą na wieś, by tam spotkać się z najmłodszymi. Te dzieciaki najczęściej nie chodzą do szkoły, więc siostry uczą je liczyć, powtarzają alfabet, śpiewają piosenki. Po powrocie szybki prysznic i czas na katechezy przygotowujące do przyjęcia chrztu i pierwszej Komunii św. „Wracamy do domu z sercem pełnym nowych historii, nierzadko dramatycznych, ale mimo to szczęśliwe, że Jezus pozwolił nam dotykać siebie w tych ludziach. Klękamy przed Najświętszym Sakramentem. Za oknem znów słychać śpiew muzułmanów, który w niepojęty sposób harmonizuje się z naszą modlitwą. I tak upływa wieczór i poranek kolejnego dnia” – podsumowuje siostra Rachela.
Jak w domu
Wschód Afryki, Tanzania. Tu mszą św. lub modlitwą o 7.30 zaczyna się dzień Kasi Jurdziak. Wrocławianka mieszka teraz w Domu Tanga, w którym schronienie znalazły dziećmi z albinizmem. Do południa najmłodsi są w szkole. Wtedy jest czas na śniadanie. Chleb, warzywa z ogródka – rzodkiewka, ogórki czy sałata, masło orzechowe (lokalny produkt śniadaniowy), kawa, herbata, czasem żółty ser. Jak kury zniosą jajka – to i one pojawią się na stole. Podczas śniadania krótka odprawa i czas ruszyć do pracy. Trzeba zrobić m.in. zakupy. Kasia robi listę potrzebnych produktów, które potem kupuje się na targu. A dostać na nim można wszystko, co potrzebne jest w tanzańskim domu. Poranek może być też wyprawą na pole. „Siejemy nowe rośliny, zbieramy warzywa i owoce, które już wyrosły. Ale na polu można działać tylko wtedy, gdy nie ma dużego słońca” – opowiada. Misjonarka do południa ma też czas na szycie. Dzieciom wciąż trzeba zwężać spodenki, skracać sukienki, wszyć zamek. Bywa że trzeba też wybrać się do szkoły – bo dyrektor chce porozmawiać o którymś z podopiecznych. Przeróżnych zadań jest znacznie więcej: kupienie prezentu dla dziecka, które ma urodziny, przegląd samochodu, kiszenie ogórków i kapusty, robienie przetworów, pieczenie ciasta. Jak w domu.
Punkt 13 to obiad. Tanzańskie kucharki nauczyły się robienia pomidorowej, barszczu, rosołu, ogórkowej, więc czasem pojawiają się polskie akcenty. Choć są też i lokalne potrawy, często ryż lub ugali z sosem. Potem czas na modlitwę lub chwila odpoczynku. Przed powrotem młodzieży ze szkoły trzeba przygotować im zestaw zadań i ćwiczeń na popołudnie – z angielskiego, matematyki czy informatyki. O 16 kawa, a pół godziny później pojawiają się dzieci. I to z nimi Kasia spędza drugą połowę dnia. Odrabianie zadań domowych, jeśli pogoda dopisuje – drobne prace na polu. A gdy młodzi mają egzaminy – to trzeba pilnować, by się do nich uczyły. To czas bardzo domowy. Dzieci chcą opowiedzieć, co działo się w szkole, chcą się pochwalić czy poskarżyć. Trzeba je poganiać, bo najchętniej poszłyby spać. O 19 – kolacja, typowo tanzańska, bo dzieciaki nie przepadają za zagranicznymi potrawami. Ryż z dodatkami: fasola, choroko, frytki z jajkami, czasem jakieś mięso czy ryba. Potem młodzież zmywa naczynia i wraca do nauki. Przy okazji zasypują pytaniami i prośbami. Bo przecież do szkoły na jutro trzeba przynieść gumkę, ołówek, linijkę… Od 22 dzieci są w pokojach, a misjonarze mają trochę czasu dla siebie. „Możemy usiąść, zaplanować następny dzień, poczytać książkę, obejrzeć razem film” – dzieli się Kasia.
Z kamerą w buszu
Madagaskar. Codzienność ojca Henryka Marciniaka OMI wyznaczają media, bo pracuje w Centrum Audio- wizualnym OMIFILM. Pobudka o 5.30, modlitwa, msza święta, śniadanie i do pracy. Najpierw montowanie filmów w biurze albo działania w terenie – spotkania z klientami, nagrywanie materiałów do reportaży. Obiad, modlitwy i znów praca – powrót do biura lub na plan. O 18 czas na posiłek i modlitwy, a potem spotkanie w salonie i przegląd nagranych materiałów. Dzień kończy się o 22. Oblat produkuje filmy, kreskówki ewangelizacyjne, przygotowuje dubbing i malgaskie napisy do gotowych materiałów. Wielu misjonarzy korzysta z przygotowanych przez niego materiałów. Szczególnie młodzi, ale i najstarsi lubią oglądać chrześcijańskie filmy „puszczane” z rzutnika i agregatu.
Polski oblat bardzo ceni sobie wyprawy do buszu, kiedy styka się z prostotą życia i otwartością mieszkających w nim ludzi. Tubylcy dzielą się z misjonarzami jedzeniem, domem i tym, co mają. Czasem nawet z daleka przynoszą butelkę piwa lub popularnego napoju gazowanego. „Kocham też, gdy po trudach kręcenia w buszu wracam do studia i zaczynam montaż naszego filmu. Wtedy przypominają mi się wszystkie radości i smutki, trudności i zmęczenie, które pojawiały się w trakcie nagrań. Po zakończeniu pracy nad reportażem przychodzi ogromna ulga i satysfakcja, że znów się udało, że znów możemy ukazać prawdziwy obraz życia naszych chrześcijan w dalekim buszu” – opowiada o. Henryk Marciniak OMI.
Misyjna codzienność w Afryce jest podobna do tej, którą zna każdy z nas: praca, odpoczynek, czas na posiłek i na sen. Przesiąknięta jest modlitwą i służbą na rzecz innych, szczególnie ubogich. Upały nie pomagają. Człowiek uczy się tu, jak bardzo zależy od Boga i innych. Każdy dzień to nowa, fascynująca przygoda.
Źródło: misyjne.pl